MIĘDZYBRODZIE. Jadąc drogą z Trepczy do Mrzygłodu widać ją – zwłaszcza jesienią i zimą – stojącą dumnie na wysokim, skalistym brzegu Sanu. Aby przyjrzeć się jej z bliska trzeba przejechać metalowy most w Sanoku prowadzący na Białą Górę. Wąska asfaltowa droga poprowadzi nas obrzeżami miasta, następnie wzdłuż rzeki i skrajem lasu. Nagle zza drzew ukaże się naszym oczom w całej swojej okazałości. Zagubiona w zieleni, osamotniona jako jedyny obiekt architektury, stojąca nieomal u stóp historycznej góry Horodyszcze zwanej przez miejscowych Fajką po drugiej stronie rzeki. W tym miejscu stykają się aż cztery mezoregiony: Kotlina Jasielsko-Krośnieńska, Pogórze Dynowskie, Pogórze Bukowskie oraz Góry Sanocko-Turczańskie, zwane niegdyś Sanockimi, w obręb których wchodzą także Góry Słonne. Sama cerkiewka oraz grodzisko na górze Horodyszcze leżą w największym przewężeniu doliny Sanu, zwanym też „przełomem międzybrodzkim”, który zamykał od północy wylot Kotliny Sanockiej. To była niezwykle ważna i strategiczna lokalizacja, ponieważ zapewniała pełną kontrolę nad wielkim historycznym szlakiem handlowo-komunikacyjnym prowadzącym z Węgier do Przemyśla.
120 lat temu, gdy kalendarz wymierzał rok 1900 i początek nowego XX wieku dobiegały końca prace przy jej budowie i wyposażeniu wnętrza świątyni. Międzybrodzie liczyło wtedy blisko pół tysiąca mieszkańców, w zdecydowanej większości Rusinów; mieszkało tu kilka rodzin Polaków i Żydów. Było oddzielną parafią dekanatu sanockiego w ramach greckokatolickiej diecezji przemyskiej. Przed wejściem w życie uchwał Unii Brzeskiej z 1596 roku opiekę duszpasterską nad wiernymi obrządku wschodniego roztaczali duchowni Cerkwi Prawosławnej. Pierwsza historyczna wzmianka o parafii i proboszczu Międzybrodzia płacącym podatki staroście sanockiemu jest sprzed ponad pół tysiąca lat (1510). Obecna murowana cerkiew jest w tym miejscu trzecią, a być może czwartą z kolei. Jeśli przyjmiemy, że wzmianka o parafii z początku XVI wieku sugeruje, że musiała być tu choćby mała świątynia to świadectwa historyczne wspominają o drewnianej kaplicy Ducha Świętego z 1793 roku, której proboszczem był ks. Joan Wajcowicz. W 1866 roku w wyniku pożaru uległa ona całkowitemu spaleniu i na jej miejscu zbudowano drewnianą. Były to trudne czasy galicyjskiej biedy. Ponadto zaraza cholery przynajmniej dwukrotnie w wieku XIX dziesiątkowała mieszkańców tych terenów. Świadectwem jest cmentarz na tzw. porubie w pobliskim lesie. Przy drewnianym krzyżu jeszcze przed ostatnią gromadzono się tam na wspólne modlitwy.
Aleksander Wajcowicz (1826-1901) pochodził z najbardziej znanego międzybrodzkiego rodu. Jego przodkowie Szkoci z pochodzenia o nazwisku Watson osiedlili się tu na przełomie XVI/XVII wieku i uzyskali wiele przywilejów królewskich /min. połowu ryb na Sanie, wyrębu lasu, warzenia piwa itp./ Spisane na pergaminie strzegli jako największy skarb rodzinny /dokument ten zaginął w czasie ostatniej wojny/. Aleksander jako młodzieniec uzdolniony muzycznie w latach 40-tych XIX wieku pełnił funkcję odpowiedzialnego za śpiew liturgiczny w cerkwi. Można przypuszczać, że wspomniany wcześniej ks. Joan Wajcowicz mógł być bliskim krewnym i rodzina chętnie widziałby go w przyszłości jako jego następcę. Aleksander odkrył w sobie powołanie do służby innym, ale nie jako kapłan, lecz medyk. Potrzebna była mobilizacja finansowa rodziców, aby zrealizować marzenia syna. Wyjazd i pobyt w Krakowie, studia na słynnym Uniwersytecie
Jagiellońskim łączyły się ze znacznym wysiłkiem finansowym i ryzykiem, czy wytrwa w dążeniu do osiągnięcia ambitnego celu. W roku 1851 Aleksander po ukończeniu studiów rozpoczął w Krakowie praktykę lekarską. Wiele kobiet zapewne nie odrzuciłoby propozycji małżeństwa i tytułu doktorowej, ale ten cenił sobie wolność i ostatecznie przez życie przeszedł samotnie. Musiał żyć oszczędnie i gdzieś odkładać zarobione pieniądze, skoro fundusz na tzw „czarną godzinę” pozwolił mu pod koniec życia na realizację pięknych dzieł społecznie użytecznych w rodzinnym Międzybrodziu.
Gdy wybuchło powstanie styczniowe w 1863 roku liczy lat 37 i podobnie jak wielu innych patriotów z zaboru austriackiego udaje się na tereny zaboru rosyjskiego z pomocą bohaterskim powstańcom. Z narażeniem swego zdrowia i życia jako lekarz niesie pomoc wszystkim, którzy byli w potrzebie. Nie pyta o narodowość, wyznanie czy poglądy polityczne. Taka samarytańska postawa zjednała mu sławę i wdzięczność, zwłaszcza wśród najbiedniejszym podczas zesłania na Syberię. Ale nie tylko prosty lud, także zamożni Rosjanie okazują mu szacunek i traktują jako „dar od samego Boga”. Tęsknota za Międzybrodziem „krajem lat dzieciństwa” powoduje, że powraca tu na tzw. swoje stare lata. Porzuca zaułki pięknego Krakowa na rzecz malowniczych krajobrazów pogórza i płynącego Sanu. Liczna wtedy rodzina Wajcowiczów cieszy się przyjazdem swego słynnego krewniaka. Ten nie ukrywa, że pragnie zaangażować swoje zgromadzone przez lata środki materialne w rozwiązanie największych bolączek rodzinnej miejscowości. Najpierw widzi pilną potrzebę kształcenia dzieci, stąd decyzja o budowie szkoły publicznej. Trzeba także zbudować solidną plebanię, bo dotychczasowe częste zmiany proboszczów z rodziną nie sprzyjają pogłębionej pracy duszpasterskiej. Jego ambicji nie zadowala odbudowana tymczasowo drewniana cerkiew; dla Boga musi powstać coś pięknego i trwałego, co przetrwa kataklizmy i wojenne zawieruchy. Nie wie, że ta najbliższa wybuchnie zaledwie za kilkanaście lat… I jeszcze jeden problem Międzybrodzia: most, który połączy mieszkańców lewej i prawej jego strony. Należy przypuszczać, że podejmując tak ambitne plany działania Aleksander mimo wieku cieszył się dobrym zdrowiem. Świeże powietrze, swojskie wiejskie produkty, ulubione mleko od kozy, a zwłaszcza życzliwość i szacunek jego rodaków pozwalały z nadzieją patrzeć w przyszłość. Pozostają pytania, na które odpowiemy w następnym materiale, na ile ambitne plany doktora Aleksandra będą mogły być w zrealizowane …?
Na zdjęciach: Widok od wschodu, południowego zachodu i z góry na międzybrodzka cerkiewkę. O każdej porze roku mimo upływu lat swoim pięknem zachwyca wielu tu przybywających Jej fundator z dumą może spoglądać na swoje dzieło. Portret Aleksandra Wajcowicza malowany przez Feliksa Bogdańskiego z Jaślisk – wykonawcy polichromii i ikonostasu umieszczony jest wewnątrz świątyni.