75 lat od zakończenia II wojny WETERANI SĄ WŚRÓD NAS

TREPCZA. Z każdym rokiem odchodzą od nas na wieczną wartę ostatni już świadkowie i uczestniczy walk o wolność Ojczyzny podczas ostatniej wojny. Zajęci bieżącymi  problemami nie pamiętamy, że początek maja 1945 roku był czasem oczekiwania na jakże radosny komunikat o zwycięstwie wojsk alianckich nad hitlerowskimi Niemcami i zakończeniu wojny. Nie tylko duże nekropolie w miastach, które mają wyznaczone honorowe kwatery dla bohaterów czasu wojny, ale na zwyczajnych, skromnych, wiejskich  cmentarzach napotkamy mogiły wojennych weteranów.  Często sobie nie uświadamiamy faktu, że w bliskości grobów naszych bliskich spoczywają uczestnicy walk o wolność naszą i waszą. Do Polski szli różnymi drogami: ze Wschodu i Zachodu, niektórzy niepogodzeni z powojenną rzeczywistością przeklęci przez nową władzę pozostali nadal jako niezłomni.  Krew przelana za wolną Polskę ma jedną wartość; czy to ta wsiąkająca w pola walki pod Lenino, czy na wzgórzu włoskiego Monte Cassino, w afrykańskie piaski Tobruku czy w norweskich fiordach, lotników w bitwie o Anglię czy wyzwalających Francję i Holandię żołnierzy – pancerniaków gen. Stanisława Maczka.

Przez blisko 45 lat honorowano głównie tych, którzy na froncie wschodnim walczyli u boku Armii Czerwonej i szczęśliwie szlak bojowy zakończyli na ulicach Berlina. Ci z Zachodu Europy, którzy powrócili do Ojczyzny nosili znamię szpiegów i dywersantów Ameryki. Mieli problemy z uzyskaniem pracy, byli inwigilowani. Wielu było więzionych i przesłuchiwanych w katowniach NKWD i UB. Ci, którzy pozostali w lasach nie mieli złudzeń co do dalszego ich losu. Nazwani zostali „zaplutymi karłami reakcji” i przeklęci przez nową władzę nadaną z Moskwy, jako wichrzyciele ustalonego w Jałcie porządku w tzw. radzieckiej strefie wpływów. Podobnie jak oficerowie z Katynia nie rokowali nadziei na akceptację nowego porządku. Dla nich powrót oznaczał nie tylko pewne więzienie, ale często i śmierć. Stąd wielu pozostało w ukryciu nawet przez całe lata licząc na wybuch kolejnej wojny, która da im nadzieję na przyszłość…

Na cmentarzu parafialnym w Trepczy spoczywa łącznie dziesięciu weteranów ostatniej wojny, którzy reprezentują jakże różne wojenne losy Polaków. Trzech z nich 11 września 2005 roku uczestniczyło w uroczystym odsłonięciu pamiątkowej tablicy przytwierdzonej do kamiennego obelisku. W roku następnym byli również najważniejszymi gośćmi, gdy obelisk został wzbogacony o odlew Orła Niepodległości wzbijającego się do lotu. Byli to sierżant Władysław Solarz, rodem z Kuźminy (1919-2006), kapral Czesław Żak, rodem z Niebocka (1922-2006) i st. szeregowy Jan Lewicki, rodem z Ustianowej (1920-2009). Dwaj pierwsi jako „kościuszkowscy” doszli do Berlina i w maju 1945 roku brali udział w walkach o jego zdobycie. Czesław Żak będąc artylerzystą utracił na wojnie słuch. Władysława Solarza do końca życia prześladowały sny, z których budził go świst pocisków i wybuchy bomb. Przeżycia wojenne pozostały w nich do końca dni.  Niedługo potem nieomal w jednym czasie wszyscy trzej jako ostatni z miejscowych kombatantów zostali wezwani na wieczną wartę. Pogrzeb por. Władysława Solarza w listopadzie 2006 roku odbył się w oprawie wojskowej z udziałem kompanii honorowej Wojska Polskiego.

Wspomniany obelisk w Roku 100-lecia Niepodległości wzbogacił się o granitową Księgę Historii Polski i 7 słupów jej sławy i chwały. Od tej pory miejsce to przybrało dumną nazwę Skweru Niepodległości. W tym szczególnym miejscu od 15 lat  uczestnicy Mszy za Ojczyznę – dzieci i młodzież miejscowej szkoły oraz mieszkańcy Trepczy w święta narodowe 3 maja, 15 sierpnia czy 11 listopada  zatrzymują się na chwilę modlitwy; tu zapalane są świece pamięci i składane wiązanki kwiatów. Przejeżdżający pobliską drogą w Bieszczady mogą bezpiecznie zatrzymać się i odwiedzić to miejsce; także wieczorem, gdyż plac jest dobrze oświetlony.

Powróćmy na cmentarz, aby odszukać kolejne groby weteranów walk. Będą to następni trzej  frontowcy idący od wschodu. O ile dwaj pierwsi: „kościuszkowiec” sierżant Michał Kamiński urodzony na Podolu (1919-1997) przeszedł szczęśliwie cały szlak bojowy, aż do Berlina to drugi st. szeregowy Michał Milczanowski rodem z Lachawy (1921-1993) dotarł na Pomorze i został ranny w zaciętych walkach o Wał Pomorski. Po pobycie w szpitalu wojennym powrócił do domu i tu go zastał  koniec wojny. Zupełnie inaczej było z plutonowym Janem Bartkowskim, rodem z Ustianowej (1905 – 1978). Był on zawodowym żołnierzem i po mobilizacji w Samborze przydzielono mu dowództwo nad małym oddziałem żołnierzy polskich. Gdy latem1944 roku front zatrzymał się na Wiśle postanowił pośpieszyć na pomoc walczącej Warszawie. Rosjanie szczelnie blokowali każdy ruch w kierunku krwawiącej stolicy; Jan był naocznym świadkiem jak strzelali z karabinu maszynowego do łodzi wypełnionej ochotnikami płynącymi z odsieczą. Wisła stałą się czerwona od krwi. Wtedy zrozumiał, że aby ratować życie swoje i kolegów muszą nagle zniknąć i gdzieś się ukryć przed idącymi tuż za frontem „likwidatorami” z NKWD.  Udało  mu się szczęśliwie doczekać końca wojny.

Następną grupę weteranów stanowią groby walczących na froncie Zachodnim, a konkretnie o wyzwolenie Włoch. Zdobycie wzgórza Monte Cassino przeszło do historii jako akt niezwykłego bohaterstwa  polskich żołnierzy, którymi powodził gen. Władysław Anders. Ten legendarny dowódca, który sprytnie wyprowadził nie tylko wojsko, ale ocalił od śmierci również cywilów i polskie dzieci wywiezionych w głąb  sowieckiej Rosji  był otaczany przez swoich żołnierzy wielką czcią i szacunkiem. Niemożliwe dla oddziałów z innych państw zadanie zdobycia słynnego klasztoru Benedyktynów na wzgórzu Monte Cassino wykonali dzielni Polacy. Na gruzach zniszczonego opactwa powiewała 18 maja 1944 flaga biało czerwona. Ostatnia przeszkoda w drodze na Rzym została pokonana. Liczne mogiły – rzędy białych krzyży –  na cmentarzu u stóp wzgórza pokazują cenę tego zwycięstwa. Po powrocie do Polski uczestnicy tych walk z obawy o swój los musieli być wyjątkowo powściągliwi. Na cmentarzu w Trepczy są trzy groby weteranów spod Monte Cassino. Dwóch z nich zostało odznaczonych  „Krzyżem Monte Cassino”. To sierżanci: Stanisław Janiszewski rodemz Kuźminy (1905-1979) i Ludwik Pietryka rodem z Krzemiennej (1925-2003). Przez długi czas o swoich wojennych losach mówili jedynie podczas spotkań w  gronie zaufanych osób. Po kilku głębszych wyraźnie wzruszeni wspominali swoich kolegów i piekło, które tam przeżyli. Swoją opowieść często kończyli śpiewem słynnej piosenki o makach. Dla nich było zrozumiałe, że muszą być czerwieńsze, „gdyż z polskiej wzrosły krwi”. Trzeci z nich szeregowy Władysław Milczanowski pochodzący z Brzeżawy (1924-1999) służył w tzw. oddziałach pomocniczych. Fakty związane z pobytem we Włoszech ukrywał nawet przed najbliższymi zastraszony wizją wywózki na „białe niedźwiedzie”. W pamięci miejscowych słuchaczy pozostały relacje Stanisława Janiszewskiego, gdy przykryty ciałem martwego kolegi aż do zmierzchu leżał nieruchomo. Niemiecki snajper czekał na jego, choćby najmniejszy ruch,  ale każdy pocisk przejmował na siebie martwy już wiarus.

I jeszcze jeden grób – żołnierza niezłomnego. Porucznik Józef Saj (1924-2003) urodził się w Majdanie Sieniawskim. O jego żołnierskiej młodości  spędzonej w lesie i przynależności do AK, o wyrokach i pobycie w więzieniu wiedzieli nieliczni. Nie mógł się chwalić, gdyż czekały go szykany. Dla „ wyklętych” nie było miejsca  w ludowej Polsce; zapełniały się nimi więzienia i kazamaty. Wielu z nich zostało zabitych w skrytobójczy sposób. Po latach odkrywamy anonimowe groby. Na szczęście kod DNA umożliwia ich identyfikację i pogrzeb z należnymi honorami. Wracają do nas po latach. „Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga”…

Na koniec zatrzymamy się przy mogile kobiety. Nie nosiła munduru i nie trzymała w ręku broni. Antonina Bąk (1909-1993) – pochodziła z Przysietnicy. Służyła w dworze w Jurowcach. Sama wychowywała dwie córeczki. Gdy w jesienny wieczór usłyszała pukanie do okna i prośbę o coś do jedzenia nie odmówiła 3 Żydom. Mało – przygotowała dla nich kryjówkę w zabudowaniach gospodarczych i przechowała do wiosny 1944; wkrótce Niemcy z pośpiechem opuszczali te tereny przed wkraczającymi Rosjanami. Za to co zrobiła groziła śmierć jej i córkom. Okazała się sprawiedliwa wśród narodów świata. Jej oliwne drzewko zasadzone  w jerozolimskim Yad Vashem w 1992 roku zapuszcza w „ziemię świętą” swoje korzenie coraz głębiej,  a jej wnukowie i prawnukowie z dumą mogą pokazywać innym przechowywany przez nich pamiątkowy medal i dyplom, który odebrała osobiście na łańcuckim zamku.

Spacerując po naszych cmentarzach mijamy groby wielu anonimowych nam osób. Często nie mamy pojęcia, że te skromne mogiły kryją w sobie bohaterów czasów, w których przyszło im żyć. Choć sami o sobie nigdy by tak nie powiedzieli ich życie i dokonywane przez nich wybory mogą stać się dla nas i kolejnych pokoleń inspiracją do głębokich przemyśleń. /pr/

FOTO: Brama główna cmentarza, na którym spoczęli nasi weterani.

FOTO: Awers i rewers obelisku na Skwerze Niepodległości w Trepczy.
W jego odsłonięciu 11 IX2 005 uczestniczyli żyjący wtedy weterani
II wojny światowej:  sierżant Władysław Solarz,  kapral Antoni Żak  i st. szeregowy Jan Lewicki.  Obelisk poświęcił ks. Prałat Adam