Gdyby żył dzisiaj jako zasłużony emeryt liczył by 73 lata. Za gorliwość w wypełnianiu kapłańskich obowiązków byłby zapewne wyróżniony honorowymi tytułami kanonika, a nawet prałata. Dla ks. Jerzego Popiełuszki Bóg przewidział inną drogę. Jego porwanie 19 października 1984 roku i poszukiwania odbiły się szerokim echem na całym świecie. Umęczone ciało kapłana w sutannie zatopione w Wiśle na najbliższe lata stało się symbolem cierpienia całej Ojczyzny. Kamienie przywiązane do nóg ofiary miały gwarantować zabójcom zupełną bezkarność. On sam miał stać się pokarmem dla ryb z włocławskiego zalewu. Prawda o okrutnej zbrodni szybko ujrzała światło dzienne. 3 listopada 1984 roku przy jego prostej trumnie były delegacje nieomal z całej Polski. Wielotysięczne tłumy uczestników pogrzebu zebrane wokół kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu stworzyły narodową manifestacją godną największych bohaterów. Upłynęło 36 lat. Jego grób różańcowy w kształcie Polski z kamiennych okrąglaków z granitowym krzyżem odwiedziło miliony pielgrzymów z całego świata, wśród nich także Jan Paweł II w czerwcu 1987 roku. Zabójcy zdążyli odsiedzieć zasądzoną karę i od lat cieszą się wolnością.
Sam ks. Jerzy – jako jeden z patronów odzyskanej przez Polskę niepodległości doczekał się wyniesienia na ołtarze. Ale jego misja się nie zakończyła. Czuwa nadal nad losem swoich Rodaków, aby w trudnym czasie politycznych sporów i śmiercionośnej epidemii nie tracili ducha i nie zwątpili w sens zachęty św. Pawła Apostoła, która stała się myślą przewodnią jego życia: „Zło dobrem zwyciężaj”. (pr)